Nasz synek ostatnio pomagał mi w sprzątaniu samochodu. Wilgotna gąbka, niestety wypadła z małych rączek na ziemie, piasek itp. a później wylądowała na karoserii. Mama nie zauważyła od razu, dopiero kiedy na lakierze pojawiły się zarysowania w postaci uroczych kółeczek. No cóż trzeba było jakoś przygotować męża na tą niespodziankę. Był dobry obiad, później wprowadzeni że nasz synek tak chętnie we wszystkim mi pomaga. A na koniec zła wiadomość, odpowiednio stopniowana. Z podkreśleniem, że najważniejsze że nic się nie stało poważnego i że są większe tragedie. Mąż przyjął ta spokojnie i z godnością :)
"Poniedziałek jakich wiele, mąż zawiózł 3-letniego synka do przedszkola. Nie minęła godzina i dzwoni telefon:
- Proszę Pani dziecko jest chore – mówi zaniepokojona nauczycielka.
- Niemożliwe, cały weekend był zupełnie zdrowy – odpowiadam szczerze zaskoczona.
- Jest przeraźliwie blady, proszę po niego przyjechać.
Rzucam wszystko i czym prędzej jadę po synka. W domu sprawdzam temperaturę, oglądam go dokładnie i obserwuję. Nic nie wskazuje na żadną nieprawidłowość. Synek bawi się w najlepsze nie zważając na moje niecodzienne zachowanie. Bladość twarzy jednak nadal bardzo nas niepokoi, dlatego umawiamy wizytę u lekarza. Z godziny na godzinę coraz bardziej wkręcam się w wizję szeregu chorób z anemią na czele. Zbliża się wieczór, więc przygotowuję łóżko synka i nagle olśnienie! Idziemy do łazienki, zwilżam wacik i przemywam jego buzię. I tak jeszcze klika razy, aż w lustrze odbija się rumiana buzia 3-latka, a na blacie umywalki leży kilka wacików w intensywnie smerfnym kolorze.
Winowajcą całego zamieszania okazała się nowa, choć wcześniej uprana i wyprasowana, flanelowa pościel w granatowe gwieździste niebo."
Ostatnio, mimo iż szycie to nie moja bajka zamieniłam się w krawcową. Córka przyszła ze szkoły zapłakana że dostała jedynkę za brak stroju na wf. A przecież pakowałam jej go wczoraj do plecaka. Po przeprowadzeniu wywiadu i rozpoznaniu sytuacji , okazało się że córka zwyczajnie zgubiła podkoszulek. A że lekcję gimnastyczną mają właściwie codziennie, trzeba nowy podkoszulek na jutro. Późna godzina wykluczała już szukanie w sklepach. Przemieniła się więc w krawcową i wyczarowałam nowy podkoszulek sporo zwężając mój. I choć było mi trochę szkoda mojego ulubionego podkoszulka, to zadowolona mina córki wynagrodziła wszystko. Dodatkowo usłyszałam , ze jestem najlepszą Mamą na świecie i że umiem po prostu wszystko!
"Zaginął Baltazar... W domu szok, łzy i niedowierzanie. Córka cała w szlochu i spazmach.
Baltazar to ulubiona maskotka pluszowa, tygrysek. Właściwie czułam się jakby miała dwoje dzieci – córkę i Baltazara, bo „chodził” z nami wszędzie. Do parku, do sklepu spożywczego, do lekarza i na basen (choć musiał zostawać w szafce w szatni).
Ten pożar to nie był „tylko” pożar. To był wybuch wulkanu, co najmniej Etny.
Wiedziałam, że dopóki Baltazar się nie odnajdzie, nici ze spokoju.
Przeszukałam całe mieszkanie. Baltazara nie było.
Resztką sił wpadłam na pomysł, aby na grupie na facebooku naszego osiedla ogłosić, że Baltazar jest poszukiwany. I tak zrobiłam - dodałam zdjęcie „z przeszłości”, opisałam, że czeka na niego zapłakana 3-latka.
Ku mojemu zdziwieniu po 20 minutach odezwała się osoba, która widziała Baltazara w windzie naszego bloku. Podobno siedział tam i zwiedzał wszystkie piętra. Pobiegłam szybko sprawdzić i Baltazar nadal tam siedział, spokojny, niepomny pożaru, który wywołał.
Nie muszę chyba opisywać jak ucieszyła się córka widząc, że Baltazar powrócił.
Mogłam w końcu w spokoju wypić kawę, bo równowaga domowa została przywrócona."
"Godzina 22. Wracam do domu po dwudniowej nieobecności (babski wyjazd, w końcu matka też człowiek i musi odetchnąć). Próbuję wejść, ale na progu leżą ciuchy, ogryzek i jakieś zabawki. Brnę do dziecięcego pokoju, otwieram drzwi, a tam jedno dziecko w sukience Elsy, na pytanie dlaczego jeszcze nie śpi, drze się, że ma tę moc... Drugie w samym pampersie również się drze, ale ciężko stwierdzić co chce powiedzieć. Na środku leży ich ojciec, na twarzy ma wymalowany ból istnienia i piegi z flamastra.
Pytam co tu się dzieje, a on zaczyna coś chrypieć i widzę po szklistych oczach, że dwójka Bombelków to nie jedyna zaraza, która go dopadła... ;) Ugaszenie tego pożaru wymagało dużo cierpliwości, trochę leków przeciwgorączkowych i na gardło, a po wszystkim czułam, że znów potrzebuję urlopu 🤣 ale chociaż poczułam, że jestem im potrzebna :p"
"Faktycznie pożarów, szczególnie tych małych, przy dzieciach, mężu i psie jest kilak dziennie. Od kreatywnej kuchni - bo przecież nic nie ma w lodówce i gdzie jest keczup... po bycie matematyczką, śpiewaczką, pielęgniarką itd, najbardziej lubię te kreatywne gaszenie pożaru, kiedy syrena alarmowa włącza się około 23 z sygnałem maaaaaaamoooooo.
Wiadomo już, że nigdy i zawsze i na pewno i na prawdę i najgorzej i bo pani, itd....potrzebny na rano strój na dyskotekę karnawałową. Bo ma być najlepiej, elegancko, z pazurem, wyszukany, niezwykły och i ach. I uruchamiasz przed północą szare komórki kombinując jak zrobić, żeby się nie narobić i było tak, że młoda latorośl na koniec się zachwyci. I w końcu olśnienie, sukienka z tysiącem kolczyków przyczepionych w przypadkowych miejscach jest tym wymarzonym strojem... udało się tym razem. I taki pożar to wyzwanie, bo załatwianie maturzyście zaświadczenia o dysgrafii o 11.40 w ostatnim dniu składania zaświadczeń d godziny 12.00 to już pikuś.
My siłaczki :)"
Wieczorem, dzień przed imprezą urodzinową męża, naszemu niesfornemu trzylatkowi udało się wpakować łapki w tort czekoladowy, który upiekłam dla szanownego małżonka. Sprawcę złapaliśmy na gorącym uczynku na kanapie, która oczywiście nosiła ślady zbrodni;-/ Mąż ruszył do najbliższego marketu, żeby zdążyć przed zamknięciem sklepu kupić jakiekolwiek ciasto, które zastąpiło by tort a ja wytrwale przez ponad godzinę czyściłam kanapę ze śladów czekolady. Operacja zakończyła się sukcesem, impreza się udała:-)